czwartek, 9 lutego 2012

13-14.12 Sziraz czyli wino, tańce i starożytne klimaty

Do Sziraz dotarliśmy około 5:30 rano. Podczas wysiadania z autobusu byliśmy świadkami kłótni taksówkarzy. Delikatnie rzecz biorąc nie czuliśmy się komfortowo, kiedy wyciągając plecaki z bagażnika nad naszymi głowami taksówkarze machali pałkami i krzyczeli na siebie. Około godzinę posiedzieliśmy na dworcu i taksówką za 10000IR na osobę (dwa samochody) ruszyliśmy na ulicę Anvari gdzie mieszkał nasz host z CouchSurfingu.

Przyjął nas 27 letni pracownik fabryki o imieniu Farham. Chwilę porozmawialiśmy i postanowiliśmy położyć się spać. Ułożyliśmy się w szóstkę w małym pokoiku jeden obok drugiego na perskim dywanie.


(irańska sypialnia)

Przebudziliśmy się około 11 i ruszyliśmy by poznawać miasto poetów Hafeza i Sadiego. Naszym pierwszym celem miała być cytadela Arg-e Karim Khani, do której prowadzi główna ulica miasta - Zand (nazwa pochodzi od dynastii perskiej za czasów, której Sziraz było stolicą państwa). Niechcący poszliśmy w przeciwnym kierunku. Po drodze zauważyliśmy ciekawe graffiti na murze. W Iranie prawie na każdym budynku znajduje się jakiś napis sprejem lub farbą. Najczęściej są to jakieś perskie słowa, których nie sposób rozszyfrować. Łukasz postanowił zrobić zdjęcie owemu napisowi. Pewnie przeszło by ono bez echa gdyby nie to, że po przejściu około 100 metrów zaczął za nami biec mężczyzna. Dogonił nas i zaczął, bardzo słabym angielskim, pytać o aparat. Początkowo myśleliśmy, że chce nam zrobić zdjęcie, albo go od nas kupić, jednak po chwili wyciągnął coś w rodzaju legitymacji. Oczywiście wszystko było napisane w farsi więc nie mięliśmy pojęcia kim jest. Kazał nam pójść za nim. Doszliśmy do budynku, który sfotografowaliśmy. W tym momencie zauważyłem tabliczkę z przekreślonym aparatem – tego muru, którego nie można było fotografować. Mężczyzna kazał nam wejść do środka. Znaleźliśmy się w małym gabinecie gdzie stało biurko, mały stolik i kilka foteli, a ściany „przyozdobione” były tapetami ze znanymi nam już napisami „DOWN WITH USA” i „DOWN WITH ISRAELI”. W pomieszczeniu czekał  umundurowany żołnierz. Musieliśmy oddać aparat i telefony. Zostaliśmy zaproszeni do pokoju obok, gdzie było więcej miejsca do siedzenia. Po chwili przyszedł do nas kolejny mężczyzna i przyniósł na tacy ciasto, wafelki, soczki i wodę. Powiedział, że mamy się nie denerwować bo oni chcą tylko coś sprawdzić. Poprosił nas także o danie paszportów.