Do Tabrizu
przybyliśmy około 5 nad ranem. Do tej pory grudniowa pogoda w Iranie bardzo mi
odpowiadała. Nie było za zimno, nie padało, a w miastach położonych na południu
czyli Sziraz i Jazd było stosunkowo ciepło. Jednak poranek w Tabrizie okazał
się wyjątkowo zimny. Termometr na stacji wskazywał -25 stopni. Przeprosiłem
więc nieużywaną do tej pory odzież termiczną i nałożyłem na siebie wszystko co
miałem w plecaku. Na wpół przytomni czekaliśmy na ogrzewanym (oczywiście
piecykiem gazowym) terminalu do około 9.
Z dworca do bazaru, obok którego znajdowała się siedziba
Nasera Khana, o którym pisałem we wpisie: "8-9.12 Tabriz czyli wielka wyżerka i irańska Kapadocja" odjeżdża autobus numer 160.
Tym razem korzystanie z irańskiego transportu publicznego się udało.
Zostawiliśmy swoje bagaże w biurze Nasera i udaliśmy się na
poszukiwanie czegoś na śniadanie. Krążąc w okolicach siedziby władz miasta,
nagle usłyszeliśmy imię naszej tworzysz ki podróży. Po przejściu na drugą
stronę ulicy dogoniła nas starsza kobieta już krzycząc „Jagoda!”. Okazało się,
że jest to matka znajomego Jagody z Turcji! Poznała nas jej wnuczka! Kobieta
zabrała nas do sklepu ze sprzętem to wspinaczki górskiej, gdzie pracował jej
drugi syn (swoją drogą ciekawe, kto to tam kupuje ponieważ ceny były naprawdę
wysokie). Doszło do małego zamieszania, co z nami dalej zrobić, szczególnie, że
byliśmy głodni. Po około 40 minutach zostaliśmy zaproszeni do restauracji na
zupę i kebaba lub kurczaka do wyboru. Był to kolejny dowód na niesamowitą
gościnność Irańczyków, którzy naprawdę chcą pomagać.