wtorek, 10 lipca 2012

18-20.12 Teheran czyli zwieńczenie wyprawy


Wisienką na torcie naszej wyprawy był Teheran. Największa aglomeracja na Bliskim Wschodzie i stolica Iranu. Miasto znane przede wszystkim z przekazów medialnych, aczkolwiek częściej się o nim słyszy niż ma możliwości jego zobaczenia.

 Do miasta przybyliśmy około 3 nad ranem i nasz host, który kontaktował się z nami prawie codziennie obiecał, że ktoś odbierze nas z dworca. Słowa dotrzymał. Przy wyjściu z dworca kolejowego czekał na nas pan z kartką z imieniem Monica (każdy załatwiał hosta w innym mieście). Wpakowaliśmy się (już standardowo) w szóstkę to samochodu – peugeota 206, oczywiście koloru białego, który jest zdecydowanie ulubionym kolorem Irańczyków. Kiedy zapytałem kierowcę, dlaczego akurat kolor biały jest tak popularny odpowiedział: „Jak to dlaczego? Przecież jest łady i łatwo da się go naprawić”.
Naszym kierowcą był Amir. Przyjaciel hosta, który był lekarzem, był tej nocy na dyżurze i nie mógł się nami zająć. Amir to wulkan energii, mimo późnej pory tryskał wigorem. Powiedział nam, że możemy się położyć gdzie chcemy, brać wszystko co chcemy i ,że ogólnie mamy się czuć jak u siebie w domu. Rano miał wrócić Szachab (czyli człowiek, który nas przyjął). Tradycyjnie już ułożyliśmy się na podłodze i poszliśmy spać.
Szachab około 10 rano przywitał nas śniadaniem, na które składał się świeży chleb, jajecznica z pieczarkami, oliwki, biały ser, kilka serków a`la nasze homo i dżem z owocu, który przypominał mózg …  Z nieskrywaną radością przystąpiliśmy do jedzenia.

Mieszkanie Szachaba wyglądało typowo kawalersko. Panował ogólny bałagan, jednak było wszystko co może być do życia potrzebne czyli trzy pokoje, komputery z Internetem, wifi, pełna lodówka, dwie łazienki z czego jedna z „europejską” toaletą, przygotowaną specjalnie dla gości z CouchSurfingu. Szachab to prawdziwy entuzjasta tej formy podróżowania. Rok temu spędził w Europie 40 dni i tylko raz nie skorzystał z CouchSurfingu, było to w Krakowie.