piątek, 17 sierpnia 2012

21-22.12 1559 km czyli szczęśliwy powrót do Ankary


 Do Tabrizu przybyliśmy około 5 nad ranem. Do tej pory grudniowa pogoda w Iranie bardzo mi odpowiadała. Nie było za zimno, nie padało, a w miastach położonych na południu czyli Sziraz i Jazd było stosunkowo ciepło. Jednak poranek w Tabrizie okazał się wyjątkowo zimny. Termometr na stacji wskazywał -25 stopni. Przeprosiłem więc nieużywaną do tej pory odzież termiczną i nałożyłem na siebie wszystko co miałem w plecaku. Na wpół przytomni czekaliśmy na ogrzewanym (oczywiście piecykiem gazowym) terminalu do około 9.

Z dworca do bazaru, obok którego znajdowała się siedziba Nasera Khana, o którym pisałem we wpisie: "8-9.12 Tabriz czyli wielka wyżerka i irańska Kapadocja" odjeżdża autobus numer 160. Tym razem korzystanie z irańskiego transportu publicznego się udało. 

Zostawiliśmy swoje bagaże w biurze Nasera i udaliśmy się na poszukiwanie czegoś na śniadanie. Krążąc w okolicach siedziby władz miasta, nagle usłyszeliśmy imię naszej tworzysz ki podróży. Po przejściu na drugą stronę ulicy dogoniła nas starsza kobieta już krzycząc „Jagoda!”. Okazało się, że jest to matka znajomego Jagody z Turcji! Poznała nas jej wnuczka! Kobieta zabrała nas do sklepu ze sprzętem to wspinaczki górskiej, gdzie pracował jej drugi syn (swoją drogą ciekawe, kto to tam kupuje ponieważ ceny były naprawdę wysokie). Doszło do małego zamieszania, co z nami dalej zrobić, szczególnie, że byliśmy głodni. Po około 40 minutach zostaliśmy zaproszeni do restauracji na zupę i kebaba lub kurczaka do wyboru. Był to kolejny dowód na niesamowitą gościnność Irańczyków, którzy naprawdę chcą pomagać.

Ponieważ autobus powrotny mieliśmy o 20:00 mieliśmy jeszcze dużo czasu aby kupić pamiątki i po raz ostatni poszwę dać się po bazarze w Iranie. Jako pamiątkę z dawnej Persji bez wątpienia można przywieźć dywan. Nie ma problemu jego transportem gdyż dobre i profesjonalne sklepy wysyłają je (za odpowiednią opłatą) do domu klienta.  Ceny takich pamiątek są bardzo różne, jednak zawsze dość wysokie i nie mogliśmy sobie pozwolić na kupno chociażby małego dywanika do sypialni. Finowie, których poznaliśmy w Isfahanie zdecydowali się na zakup dzieła irańskich mistrzów od ojca naszego wspólnego hosta, który miał sklep na placu Imama Khomeiniego. Narzekali jedynie, że nie mogą kupić tego, który się im najbardziej podoba gdyż mieli przy sobie tylko 10000$ … My na całą wyprawę wydaliśmy około 300$. Drugą pamiątką może być irańskie rękodzieło czyli przede wszystkim wszelkiego rodzaju produkty z porcelany, szkła, drewna. Najbardziej podobały mi się zastawy stołowe sprzedawane w Isfahanie. Jednak ich ceny również są dość wysokie. Możemy przywieźć także różnego rodzaju ubrania czy chusty, które są w przystępnych cenach oscylujących w granicach 10$. Bardzo popularną pamiątką jest także fajka wodna. Komplet wraz z węgielkami i tytoniem kosztuje od 120000IR do zapewne nieskończoności. Iran słynie także z przypraw, przede wszystkim szafranu, którego mała torebka kosztuje 80000IR (bazar w Tabrizie), można kupić także laskę wanilii lub czerwony pieprz (20000IR). Jak pisałem wcześniej kartki pocztowe są rzadkością i najczęściej jest to po prostu zdjęcie jednego obiektu.




(smakołyki z bazaru w Tabrizie)

Około 19 z pomocą Nasera wyruszyliśmy w kierunku terminalu autobusowego, bo drodze kupując na bazarze chleb, owoce i kilka jogurtów. Nasz bilet powrotny kupiliśmy już podczas naszego pierwszego pobytu w Tabrizie za 500000IR. Autobus, do którego wsiadaliśmy jechał do Stambułu, musieliśmy się więc przesiąść np. w Sivas w autobus do Ankary (oczywiście we własnym zakresie). Już u  Szachaba w Teheranie sprawdziliśmy  na stronach największych tureckich firm autobusowych jakie są możliwości przesiadki i wyglądało to delikatnie mówiąc nie najlepiej. Na dworcu wydaliśmy ostatnie riale na piwo i chrupki.

Pierwszy raz w Iranie wsiedliśmy do autobusu klasy VIP, który od normalnego różnił się tym, że fotele były większe, wygodniejsze i było ich o połowę mniej, niestety nadal  nie było telewizorka . Po całym kraju można podróżować autobusami VIP, które są o około 30%-50% droższe, jednak moim zdaniem dopłata nie jest warta tego co otrzymujemy.  Jak się okazało autobus wyruszał z Teheranu. Potem dowiedzieliśmy się, że wszystkie kursy  przez Tabriz do Turcji zaczynają swoją trasę w stolicy! Co oznaczało, że nie potrzebnie przyjeżdżaliśmy do Tabiz. Powiedzieliśmy kierowcy, że chcemy wysiąść w Sivas i stamtąd jedziemy do Ankary. Oczywiście nie było najmniejszego problemu.

Do granicy dojechaliśmy około północy. O ile przy wjeździe do Iranu na przejściu było pusto, teraz stało tam kilkanaście autobusów  i panował duży ruch. Na granicy spędziliśmy około półtorej godziny. Już po tureckiej stronie wielu Irańczyków zabrało się do świętowania i kupiło alkohol w strefie wolnocłowej.
Około 8 rano zatrzymaliśmy się na postój. Staliśmy tam bardzo długo,  aż w końcu podjechał jeszcze jeden autobus, którego kierowca powiedział nam, że jedzie do Ankary! Oznaczało to, że fantastyczni Irańczycy po raz kolejny nam pomogli. Dzięki ich uprzejmości bez żadnych dodatkowych kosztów przesiedliśmy się  w autobus jadący bezpośrednio to stolicy Turcji! Jednak nasuwa się jeden wniosek odnośnie Nasera Khana z Tabrizu. Bez wątpienia jest on bardzo pomocnym człowiekiem, szczególnie przy pierwszym kontakcie z Iranem, jednak należy zachować zdrowy rozsądek przy chodzeniu z nim na zakupy. Autobusy do Turcji (głownie do Stambułu, ale także Ankary czy Antalii), jeżdżą codziennie z Teheranu i nie warto (jeżeli nie ma takiej potrzeby) kupować biletu powrotnego z Tabrizu.

W autobusie panowała wspaniała atmosfera. Już przy wejściu zaczepił mnie Irańczyk, który myślał, że pochodzimy  z Rosji, jednak ku jego zdziwieniu i radości jesteśmy Polakami. Okazało się, że jedzie do Stambułu aby tam spotkać się ze swoją dziewczyną z Polski! Długo rozmawialiśmy o podróżach i mieszkaniu w różnych częściach świata gdyż Aczko, bo tam miał na imię, na stałe mieszka w Indonezji. W autobusie impreza trwała w najlepsze:  tańczyliśmy(!) i graliśmy w karty. Około 19 dojechaliśmy na Otogar A.S.T.I w Ankarze i w bardzo miłej atmosferze rozstaliśmy się z naszymi towarzyszami podróży.
Tym sposobem skończyła się moja przygoda z Iranem. Pokonaliśmy prawie 5500 km spędzając niezliczone godziny w autobusach. Jak wspominałem wcześniej wydaliśmy po ok. 300$, myślę, że to nie wiele jak na najlepszy wykład ze stosunków międzynarodowych w jakim miałem przyjemność uczestniczyć. Polecam ten kraj każdemu, kto pragnie na własne oczy przekonać się jak wygląda państwo „osi zła”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz