wtorek, 8 maja 2012

15-17.12 Jazd czyli camelburgery na pustyni


Jazd, do którego bilet z Sziraz kosztował 75000IR za osobę to miasto położone na styku Wielkiej Pustyni Słonej i Pustyni Lota. Słynie ono ze swojej niesamowitej pustynnej architektury i jest światowym centrum Zoroastrian.  Pierwotnie nie było ono w naszych planach, jednak po namowach Nassera w Tabrizie postanowiliśmy spędzić tam jedną noc, a jak się okazało musieliśmy zostać tam trzy dni.

Kiedy przybyliśmy do miasta było jeszcze ciemno. Przy wyjściu z autobusu jeden z pasażerów zaoferował nam pomoc. Zapewniał, że jego wujek ma hotel, że na pewno znajdzie się dla nas miejsce. Byliśmy zainteresowani hotelem, gdyż w Jazd nie znaleźliśmy nikogo z CouchSurfingu. Niestety, mężczyzna nie mógł się do wujka dodzwonić, a my nie chcieliśmy opuszczać dworca dopóki jest jeszcze ciemno. Poczekaliśmy więc około godziny i taksówką udaliśmy się do Silk Road Hotel rekomendowanego przez przewodnik LonelyPlanet i Nassera .

Musieliśmy wziąć dwie taksówki. Każda kosztowała 35000IR. Po dotarciu na miejsce (droga do hotelu jest bardzo dobrze oznakowana), okazało się, że nie ma miejsc. To była dla nas fatalna informacja.
Prawie wszystkie hotele i hostele w Jazd znajdują się na starym mieście, które jest uważane przez UNESCO za jedno z najstarszych na świecie! Niskie, jednopiętrowe domy zbudowane z suszonej na Słońcu gliniano-piaskowej cegły tworzą niekończący się labirynt. Dodatkowo naprawdę nie ma tam żywej duszy (a zwłaszcza o 6 rano). Błądziliśmy więc próbując znaleźć hotel. Kiedy udało nam się dojść Kohan Kashane Hotel okazało się, że osoba, która mówi po angielsku będzie dopiero około 8.



Zmęczeni postanowiliśmy poszukać hotelu poza starym miastem i udaliśmy się w okolice kompleksu Amir Chakhmaq. Obok znajduje się hotel o tej samej nazwie. Warunki nie są oczywiście wspaniałe, dostajemy łóżko z brudną pościelą, łazienka i kuchnia też, delikatnie mówiąc, nie zachwycają czystością.  Doba za osobę kosztowała 70000IR. Na recepcji próbowaliśmy się targować jednak udało nam się zaoszczędzić tylko 20000IR za wszystkich. Pokerowa mina recepcjonisty nie wskazywała na chęci negocjacji, a my byliśmy już bardzo zmęczeni i po ujrzeniu łóżek nic więcej poza drzemką nas nie interesowało.

 (negocjacje z nieugiętym pokerzystą)




(najlepsze zdjęcia z folderu promocyjnego hotelu Amir Chakhmaq)

Ogarnęliśmy się około 12. Postanowiliśmy ruszyć na poszukiwanie tego, co naprawdę przywiodło nas do Jazd czyli mięsa z wielbłąda. Korzystając z przewodnika wybraliśmy restaurację w hotelu Silk Road. Potrawka z wielbłąda kosztuje 65000IR. Można ją zamówić z selerem lub ziemniakami. Dodatkowo dostajemy tylko chleb. W smaku wielbłądzina przypomina wołowinę tylko jest jeszcze bardziej żylasta i ciężko ją pogryźć. Okazało się także, że w hotelu są jednak wolne miejsca. Niestety było już za późno. Zapłaciliśmy za pokój w Amir Chakhmaq Hotel. Zarezerwowaliśmy sobie pokój na następny dzień. Silk Road Hotel to jeden z tzw. tradycyjnych  hoteli urządzonych w domach położonych na starym mieście. Przyznam, że klimat jest bardzo fajny i naprawdę warto zatrzymać się w takim hotelu. Dodatkowo oferuje on wifi i dwa komputery do dyspozycji gości! Jak na Iran rzecz niespotykana. \



(wnętrze "tradycyjnego" hotelu Silk Road)


(potrawka z wielbłąda z ziemniakami)
Posileni ruszyliśmy aby „zgubić się” w labiryncie domów. Zaczęliśmy od meczetu Piątkowego, który wyróżnia się tym, iż jest najwyższy w Iranie. Później zwiedziliśmy także tradycyjny dom – Khan e-Lari i więzienie Aleksandra, które zbudował nie kto inny jak Aleksander I. Jednak największe wrażenie robi samo stare miasto.




(mimo znaków, w wąskich uliczkach Starego Miasta nie sposób się nie zgubić)





(meczet Piątkowy w Jazd)


(miejsce do modlitwy, podczas której z podłożem, którym jest dywanik, kontakt może następować tylko w pięciu miejscach - dwoma kolanami, obiema dłońmi i czołem, pod które podkłada się kamienne krążki)


(prosimy o wchodzenie do meczetu w islamskim hidżabie)

W lecie w Jazd jest bardzo gorąco. Mieszkańcy są jednak bardzo zmyślni i stworzyli „łapacze wiatru”. Są to dziwaczne kominy, które dominują nad krajobrazem starówki. Pozwalają one na wyłapanie nawet najdrobniejszego podmuchu wiatru i przekazanie go do wnętrza domu. Na pustyni jest także problem z wodą (tak, tak to prawda). Persowie stworzyli qanat czyli podziemny kanał doprowadzający wodę do miasta z pobliskich gór. Z tego względu powstały także charakterystyczne budowle na które, nie sposób nie zwrócić uwagi czyli podziemne cysterny, w których magazynowana jest woda.


(łapacze wiatru)

Po zmroku wróciliśmy do hotelu po drodze kupując kilka smakołyków. Za dwa soki, wodę i chrupki zapłaciliśmy 52000IR.

Następnego dnia rano przenieśliśmy się do Silk Road Hotel. Zapłaciliśmy po 90000IR z nielimitowanym śniadaniem. Niestety mogliśmy z niego skorzystać dopiero następnego dnia. Ponieważ był piątek, czyli weekend, atmosfera w mieście była bardzo leniwa. Poszliśmy dokładniej przyjrzeć się kompleksowi Amir Chakhmaq, który okazał się być największą ściemą jaką kiedykolwiek widziałem. Zdjęcie tego obiektu można znaleźć na niemal każdej stronie poświęconej podróżom po Iranie. Tymczasem ten efektowny budynek to tylko fasada. Z tyłu nie ma nic, a w środku znajduje się tylko alejka z tanimi restauracjami.  Został on jednak zbudowany w ten sposób celowo i jest on używany podczas uroczystości związanych ze świętem Aszura, na które załapaliśmy się pierwszego dnia.



(Irańczycy wychodząc do meczetu na modlitwę zostawiają na drzwiach swoich sklepów informację)


  (Amir Chakhmaq - widok z przodu)



(Amir Chakhmaq - widok z tyłu)

Próbowaliśmy także zajrzeć do świętego miejsca zoroastrian - Ateszkadeh. W przewodniku było napisane, że ciężko trafić na moment kiedy jest otwarte i niestety przekonaliśmy się o tym na własnej skórze. Mimo tego, że waliliśmy w drzwi i skakaliśmy przed kamerami nikt nam nie otworzył.

Postanowiliśmy zajść także do Muzeum Wody. Pokazywało ono proces kopania qanatów i magazynów na wodę. Warto odwiedzić to miejsce, aby zrozumieć jak ciężko było dawnym mieszkańcom miasta żyć w trudnych pustynnych warunkach, nie mogli oni jak starożytni Rzymianie korzystać z akweduktów gdyż po drodze to miasta cała woda by wyparowała, więc musieli oni drążyć tunele głęboko pod ziemią.

Zdecydowaliśmy się także na relaks przy fajce wodnej i herbacie w knajpie na starym mieście. Taka przyjemność kosztuje 100000IR (fajka i 6 herbat). Pracował tam bardzo miły i uczynny chłopak, który co prawda nie mówił po angielsku jednak pokazał nam kilka sztuczek polegających na podrzucaniu rozgrzanego węgla.
(cukier serwowany w formie lizaka)

Wieczorem cieszyliśmy się atmosferą panującą w „tradycyjnym” Silk Road Hotelu. Na środku wilekiego holu stoi mała fontanna dookoła której poustawiane są dywany na podestach (podobnie jak w restauracjach). Nad holem rozpostarty jest gigantyczny namiot. Pokoje znajdują się w podziemiach i na pierwszym piętrze.

Ostatni dzień w mieście postanowiliśmy przeznaczyć na zakupy na bazarze. Na bazarze dla mieszkańców nie znajdziemy pamiątek czy ciekawych rzeczy, które można przywieźć z Iranu, tam robi się zakupy takie same jak w naszych centrach handlowych czy supermarketach. Wróciliśmy się więc do sklepików obok meczetu Piątkowego.


(ciastka bliźniaczo podobne do tureckiej baklawy)




(ulice Jazd)

Gwoździem programu tego dnia miały być camelburgery czyli hamburgery z wielbłądzim mięsem. Poszliśmy do baru, który znajdował się naprzeciwko sklepu mięsnego, w którym można było kupić mięso wielbłąda. Widok głów tych zwierząt w sklepowej lodówce jest dość przerażający. Nie było problemu ze zrobieniem zdjęć gdyż człowiek, który tam pracował jest bardzo miły i pewnie gdybyśmy poprosili poczęstowałby nas tym rarytasem. Camelburgery smakują dużo lepiej niż potrawka i do tego są bardzo tanie – 20000IR, można się nimi naprawdę porządnie najeść.



 (Camelburgery w pełnej okazałości)

Ostatnim wyzwaniem w Jazd było dotarcie do dworca kolejowego przy pomocy komunikacji miejskiej. Półtorej godziny przed odjazdem ruszyliśmy z przystanku autobusowego w pobliżu kompleksu Amir Chakhmaq. W hotelu pan z recepcji udzielił nam wskazówek jak dojechać do dworca, należało się przesiąść. Przy wejściu do autobusu kupiłem bilety i przy pomocy jednego z pasażerów dogadaliśmy się z kierowcą, który twierdził, że należy dojechać do końca trasy. Na pętli, w dyspozytorni dowiedzieliśmy się do jakiego autobusu mamy się przesiąść. Czekaliśmy, czekaliśmy i nic. W końcu ktoś nam oznajmił, że taki autobus nie jeździ z pętli tylko z przystanku po drugiej stronie ulicy. Człowiek, który mówił bardzo słabym angielskim (podróżując lepiej unikać takich pomocników, bo mogą tylko bardziej zaszkodzić) wsadził nas w autobus i zapewnił, że ten jedzie na dworzec. Na szczęście po drodze połapaliśmy się, że nie jedziemy na dworzec. Wysiedliśmy więc (zostało około 20 minut do odjazdu pociągu) i bezczelnie w sześć osób władowaliśmy się do jednej taksówki. Za 30000IR dojechaliśmy na dworzec kolejowy. Na szczęście bilety były tanie – 1000IR za jeden, więc straty finansowe nie były duże, chociaż miałem już obawy czy zdążymy na pociąg. Przy tego typu wyzwaniach wydaje mi się, że czasem lepiej zaufać własnej intuicji i własnej logice myślenia niż zdawać się na pomoc miłych mieszkańców, którzy jednak nas w ogóle nie rozumieją.

Bilety na drugą klasę w Iranie trzeba rezerwować z dużym wyprzedzeniem. Nasze bilety z Jazd do Teheranu kupiliśmy jeszcze w Isfahanie za 90000IR za osobę. Próbowaliśmy także kupić bilet z Teheranu do Tabrizu, ale zostały już tylko bilety pierwszej klasy (które są zawsze dostępne i kilka dolarów droższe). Drzwi na peron otwierają się 15 minut przed odjazdem pociągu, a bilety sprawdza śmiesznie ubrany na zielono pan, który jest przepasany szarfą podobną to tych z konkursów piękności. Przedziały to sześcioosobowe kuszetki. Każdy dostaje świeże poszewki na pościel i butelkę wody. Trzeba przyznać, że w takich warunkach podróżuje się bardzo komfortowo. W pociągu można zjeść posiłek za 36000IR. Niestety nikt z nas nie spróbował, gdyż dalej czuliśmy się najedzeni po camelburgerze. Około pół godziny przed celem konduktor budzi podróżnych i zbiera poszewki.



 (wszystkie drogi prowadzą do ...)


(kolejowy pakiet podróżniczy)

Jazd to bardzo ciekawe miejsce. Można tu znaleźć orientalny klimat, unikalna architekturę i nietypowe jedzenie. Było to pierwsze miasto gdzie nie udało nam się zawiązać żadnego kontaktu z mieszkańcami i przez to było troszkę nudno aczkolwiek muszę przyznać, że chyba potrzebowaliśmy już odpoczynku i poczucia, że przecież jesteśmy tu na wakacjach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz