Z samego rana umówiliśmy się na dworcu autobusowym w
Odessie, z którego teoretycznie często (tak wynikało z rozkładu przesłanego nam
przez Swietkę) jeżdżą autobusy do
Tyraspolu, formalnie miasta położonego na terenie Mołdawii, nie formalnie
stolicy Republiki Naddniestrzańskiej, która od swojego powstania w 1990 na
arenie międzynarodowej została uznana jedynie przez Osetię Południową i
Abchazję. W Internecie można znaleźć bardzo wiele informacji na temat
przekraczania granicy ukraińsko-naddniestrzańskiej, jednak bardzo często są one
sprzeczne. Celnicy chcą wymuszać łapówki, naliczają dodatkowe opłaty za wjazd
własnym samochodem czy po prostu odmawiają wjazdu i kierują podróżujących do
Kiszyniowa okrężną drogą, która omija Naddniestrze.
Po przybyciu na dworzec okazało się autobusy nie kursują co
godzinę tylko trzy razy na dzień. Ponieważ podróżowaliśmy dużą grupą (7 osób) zdecydowaliśmy
się na wynajęcie taksówki. Dosiadła się do nas jeszcze jedna obywatelka
Naddniestrzańskiej Republiki Mołdawskiej. Cena taksówki to 50 UAH za osobę,
kierowca mimo naszych nacisków nie chciał zejść z ceny (jak twierdził normalna
cena to 75 UAH). Granica jest oddalona od Odessy o około 20 kilometrów. Na
przejściu od strony Ukrainy nie napotkaliśmy żadnych problemów, oprócz kolejki
na około pół godziny stania.
(flaga Naddniestrza na rejestracji to zwykła naklejka)
Po drodze kierowca rozdał nam formularze, które pozwalają na
wjazd do Naddniestrza. Należy w nich wpisać dane z naszego paszportu. Celnicy
nie mogą wbijać pieczątek gdyż formalnie przekraczamy granicę z Mołdawią i to
ich pieczątka powinna się znaleźć w naszym paszporcie. Obcokrajowcy mogą przejechać przez to
terytorium tylko tranzytem. To oznacza
ze muszą opuścić Republikę przed 17:00, jeżeli chce się zostać dłużej należy to
zgłosić na komendzie policji (oczywiście bez gwarancji uzyskania zgody). Formularzu nie można pod żadnym pozorem
zgubić gdyż możemy mieć z tego tytułu problemy, w postaci trudności z wyjazdem.
Na granicy z Naddniestrzem kierowca taksówki dał mi
wszystkie 7 paszportów z powkładanymi do środka formularzami. Podszedłem do
pierwszego okienka, gdzie dokonywała się standardowa procedura skanowania
paszportów. Później wraz z celnikiem udałem się do osobnego gabinetu gdzie było
biurko, krzesło i siedział pan w bardzo
dużej czapce. Zapytał (oczywiście po rosyjsku) po co tam jedziemy.
Odpowiedziałem, że szybko tranzytem do Kiszyniowa. Odbijając piłeczkę zapytał
dlaczego nie jedziemy na około przez granicę mołdawsko-ukraińską, więc
odpowiedziałem, że tędy jest dużo bliżej,
a nam się bardzo spieszy. Wtedy zaczął
mówić o jakimś małym podarku od serca. Zapewniałem, że chętnie poczęstujemy go
cukierkami i innymi łakociami z Polski. Celnik wyraźnie nalegał jednak na prezent
od serca w postaci 200 UAH za wszystkich. Powiedziałem, że nie mamy pieniędzy,
więc zaproponował 100 UAH, grożąc, że jeżeli nie zapłacę to nie wjedziemy.
Ostatecznie skończyło się na 50 UAH, które zaraz powędrowały do szuflady gdzie
leżało już kilka banknotów. Na odchodne
zapytał się czy na pewno ten prezent był z serca. Na następny dzień dwójka znajomych
przekraczających tę granicę, nic nie zapłaciła, ale przeszukiwali im bagaże i
stracili około godziny.
Z perspektywy czasu nie jestem zadowolony z tej decyzji,
jednak na tamten moment (pierwsza taka sytuacja w życiu) nie mogłem za wiele
zdziałać. Z siedmioma paszportami na stole i jednak wciąż nie najlepszym
rosyjskim ciężko mi było walczyć z celnikami. Teraz z pewnością zostawił bym
portfel i telefon w samochodzie i wykazywał totalny brak znajomości języka,
akcja potoczyłaby się pewnie inaczej ale miałbym przynajmniej czyste sumienie i
świadomość, że nie przyłożyłem ręki do zepsucia tego świata.
Po wjedzie na teren Naddniestrzańskiej Republiki Mołdawskiej
pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy jest porządek. To znaczy nie taki w
stylu niemieckim, a raczej radzieckim. Drzewka są pomalowane wapnem na biało, a
obok drogi nie ma żadnych śmieci, są za to zniszczone lub niszczejące domy w środku
pola.
Kierowca taksówki zostawił na dworcu kolejowym w Tyraspolu,
stolicy „kraju”. Można tam także dojechać pociągiem z Odessy a nawet Moskwy.
Stacja wyglądała całkiem dobrze, była jednak opustoszała. Panował straszny upał
i może dlatego dookoła nie było za dużo ludzi. Chcieliśmy zostawić gdzieś nasze
plecaki, jednak w żaden sposób nie mogliśmy dojść do porozumienia z
pracownikami dworca gdzie taka przechowalnia się znajduje. Musieliśmy się także
zaopatrzyć w lokalną walutę czyli rubla naddniestrzańskiego.
(rozkład jazdy pociągów)
(prezentacja rubla naddniestrzańskiego)
(okolice dworca w Tyraspolu)
Z plecakami na plecach, autobusem ruszyliśmy w kierunku
centrum. Zostaliśmy wysadzeni przed wejściem na bazar, na którym mogliśmy podziwiać
rozmaitości postradzieckiej kultury czyli sztuczne kwiaty i uwielbiane przez
Kasię babuszki, które handlowały swoimi towarami.
(rynek w Tyraspolu)
(reklama dźwignią handlu)
Według mnie największa atrakcją miasta jest jego główna
ulica nosząca nazwę 25 Października. Możemy znaleźć także ulice ku czci Lenina,
Karola Marksa czy Róży Luksemburg. Na głównym
placu znajduje się rzeźba przedstawiająca Aleksandra Suworowa , legendarnego
założyciela miasta, który w naszej historii zapisał się jako sprawca rzezi
warszawskiej Pragi w 1794. Idąc dalej wzdłuż ulicy bez trudu zauważyć można
wielki budynek, który jest siedzibą prezydenta Naddniestrzańskiej Republiki
Mołdawskiej. Obecnie jest nim Jewgienij Szewczuk, który na tym stanowisku w
2011 roku zastąpił pierwszego (od czasu
powstania w 1991) prezydenta Igora Smirnowa. Przed gmachem wnosi się wielka
kolumna, na której osadzony jest pomnik
Włodzimierza Lenina. Po przeciwnej stornie ulicy znajduje się pomnik ofiar
starć zbrojnych z 1992.
(plac przy ulicy 25 Października)
(pomnik Suworowa)
(pomnik Lenina z czerwonego marmuru i siedziba prezydenta)
(pomnik ofiar starć z 1992 roku)
W drodze od pomnika towarzysza Lenina zaczepił mnie ubrany w
profesjonalny strój rowerzysta. Mimo, że było około 30 stopni i samo południe
on oddawał się uprawianiu swojego ukochanego sportu. Zapytał mnie skąd jesteśmy
i co tu robimy. Od początku zadawał dziwne pytania np. o to jakim cudem
studenci w Polsce mają pieniądze na takie wyjazdy albo czym zajmują się moi
rodzice. Zmieniłem temat prosząc go aby powiedział nam co jeszcze można zobaczyć
w Tyraspolu. Jego propozycją była twierdza za miastem. Biorąc pod uwagę
ograniczony czas, możliwie komplikacje związane z wyjazdem za miasto i
dodatkowe duże ryzyko, ze twierdza będzie zamknięta, zrezygnowaliśmy z jej
odwiedzenia. Na do widzenia rowerzysta
(a właściwe kolarz), życzył nam wszystkiego najlepszego z okazji zbliżającego
się Дня Победы, czyli przypadającego na
9 maja Dnia Zwycięstwa.
(spotkanie z kolarzem)
Kontynuując spacer aleją 25 Października szukaliśmy miejsca
gdzie moglibyśmy zjeść obiad. Po drodze skusiłem się i spróbowałem prawdziwego
kwasu chlebowego od babuszki z baniaka. Niestety nie znaleźliśmy żadnej
lokalnej restauracji, wiec musieliśmy skorzystać
z lokalnego fastfoodu, w którym
serwowano wszystko to co w Polsce można znaleźć zazwyczaj na ostatnim piętrze
galerii handlowych. Obiad kosztował nas 80 rubli za 2 osoby przy zdecydowanie
najtańszej opcji.
(ulica 25 Października)
(strzelam sobie kwasa)
(placówki dyplomatyczne Abchazji i Osetii Południowej - unikat na skale światową)
Najedzeni i wychłodzeni (w lokalu była klimatyzacja, która
ratowała życie w tym gorącym dniu), udaliśmy się w kierunku bazaru aby
autobusem pojechać na dworzec, skąd mieliśmy marszrutkę do Kiszyniowa. Cena
jednego biletu komunikacji miejskiej to 3 ruble.
Marszrutki do Kiszyniowa odjeżdżają co 20 minut. Bilet
kosztuje 34 ruble (jeżeli podróżujemy z bagażem należy doliczyć jeszcze 5) i
trzeba je kupić w okienku na dworcu autobusowym, który znajduje się zaraz obok
kolejowego.
Wyjeżdżając podziwialiśmy (godny pozazdroszczenia) kompleks
sportowy klubu piłkarskiego Sheriff Tyraspol, który nie przerwanie od 11
sezonów zdobywa mistrzostwo Mołdawii. Drużyna należy do syna byłego prezydenta Smirnowa,
który jest właścicielem sieci supermarketów i stacji benzynowych.
Na granicy oddaliśmy pół formularza wypełnionego przy
wyjedzie tym razem obyło się bez komplikacji i jakichkolwiek niemiłych
sytuacji. Zaraz za pogranicznikami z Republiki Naddniestrzańskiej weszli ich
mołdawscy koledzy, nie przybili nam jednak pieczątek i obawialiśmy się, że może
to zrodzić jakieś problemy przy wyjedzie z Mołdawii do Rumunii.
Podsumowując, mimo, że w nasi znajomi z Odessy odradzali nam
przejazd przed Naddniestrze (mówią, że stamtąd opłaca się tylko sprowadzać
samochody, gdyż jeżeli będziemy regularnie odwiedzać republikę, unikniemy
płacenia podatku) i nieprzyjemnej
sytuacji na gracy uważam, że warto to miejsce zobaczyć. Ma niesamowity i
niespotykany skansen socjalizmu, o czym najlepiej świadczy fakt, że od 2000
roku zaleca się używanie flagi z sierpem i młotem. Dla mnie jest to świat znany
tylko z filmów i opowieści rodziców, a tu można go chociaż przez chwilę
dotknąć. Mimo stosunkowo wysokich cen czy braku nowych samochodów na ulicach
(tylko po tym mogłem ocenić poziom życia), wydaje się, że mieszkańcy
Naddniestrzańskiej Republiki Mołdawskiej są zadowoleni, gdyż w referendum w
2006 prawie 98% mieszkańców opowiedziało się za dążeniem do niepodległości,
swoją drogą przyłączenie do Mołdawii raczej wielkiego dobrobytu by nie
przyniosło.
(czyżby ...?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz