niedziela, 25 grudnia 2011

Kapadocja


W pierwszy weekend grudnia (3-4.12.2011) wraz z całą paczką Erasmusów wybraliśmy się na wycieczkę do tureckiego cudu natury, czyli Kapadocji. Wycieczka była organizowana przez ESN, czyli stowarzyszenie studentów, którego zadaniem jest pomoc przybyszom z innych krajów podczas ich pobytu na wymianie. Wyprawa wraz z jednym noclegiem w czterogwiazdkowym hotelu kosztowała nas tylko 70TL. Grzech nie skorzystać!

Z Ankary wyjechaliśmy w nocy z piątku na sobotę. Pierwszym punktem programu miało być podziwianie wschodu Słońca nad Kapadocją. Udało się to w stu procentach. Wspaniałości widoku dopełniały majestatyczne balony, którymi usiane było całe niebo. Jeden z naszych profesorów twierdził, że musimy tego spróbować i pewnie byśmy spróbowali gdyby nie koszty, które zaczynały się od 50 euro za osobę …




(wschód Słońca nad Kapadocją)

Po sesji fotograficznej udaliśmy się do podziemnego miasta znajdującego się w Kaymakli. Po drodze przewodniczka opowiadała nam to tym miejscu. Służyło ono chrześcijanom do ukrywania się przed prześladowcami rzymskimi i muzułmańskimi. Do zwiedzania udostępnione są cztery poziomy jednak są podejrzenia, że może uch być nawet osiem! Konstrukcja powstała dzięki temu, że podłożem jest miękka skała wulkaniczna. Miasto to plątanina wąskich korytarzy, kuchni, składów żywności i oczywiście kapliczek. Przejścia celowo są bardzo wąskie, dzięki temu wrogowie, którzy przedostawali się do miasta musieli poruszać się wolno i pojedynczo, co pozwało na łatwiejsze ich unicestwienie.



(chyba byłbym jedną z ofiar ...)





(wnętrze "Podziemnego Miasta)

Następnie przemieściliśmy się do Muzeum na Otwartym Powietrzu w Göreme, czyli terenu gdzie znajdowały się chrześcijańskie kaplice – również wydrążone w skale, nie można w nich przebywać dłużej niż 5 minut ze względu na duża ilość turystów, więc przewodniczka po krótce objaśniła znaczenie kolejnych, dobrze zachowanych fresków (po długim czasie spędzonym w islamskim kraju było to bardzo interesujące przeżycie zobaczyć zdobienia z motywami ludzkimi). Zdążyliśmy odwiedzić trzy kapliczki "Jabłka", "Węża" i
"Ciemną " (w tej ostatniej z powodu panujących we wnętrzu ciemności freski są podobno w doskonałym stanie - tylko jak je zobaczyć?) W okolicy wielu ludzi nadal mieszka w domach w skale, są również tego typu hotele. Muzeum jest dość duże jednak ograniczony czas pozwolił nam tylko na zobaczenie częsci "eksponatów".




(Muzuem Na Otwartym Powietrzu)


(w kapliczkach jest ciemno, a flesz uszkadza freski więc cięzko o dobre zdjęcia)

Następnie udaliśmy się do Doliny Mnichów. Kominy (bo tak nazywane są góry w Kapadocji) sprawiają wrażenie jakby były ustawione przy pomocy czynnika ludzkiego, jednak takie cuda jest w stanie stworzyć tylko natura. Kształtem przypominają grzyba i chyba nikt nie wie jakim cudem duży kapelusz nie spada z chudej nóżki. Wdrapaliśmy się także na najwyższą skałę skąd rozciągał się piękny widok na okolice. Dolina zawdzięcza swoją nazwę temu, że znajdowała się tutaj pustelnia mnichów świętego Szymona. Podobno najpierw Szymon mieszkał  na 2 metrowym grzybie, by później w związku ze zwiększonym zainteresowaniem jego osobą spowodowanym dokonywanymi cudami, przenieść się na 15 metrowy i tylko czasem schodząc na dół po jedzenie i picie. Obecnie w okolicy znajduje się winiarnia.




(Dolina Mnichów)

W drodze do hotelu zatrzymaliśmy się jeszcze przy Zamku Uchisar, aby zrobić zdjęcie. Niestety zabrakło czasu, aby podjeść bliżej, więc musieliśmy się nacieszyć widokiem z daleka.


(Dziwne to zamczysko...)

Atrakcją wieczoru była „Turkish Night” czyli impreza z tureckim bufetem i nielimitowanym alkoholem. Odbywała się ona w specjalnie do tego zbudowanym budynku, Na środku znajdowała się scena, na której mogliśmy podziwiać tureckie narodowe tańce i pokaz tańca brzucha. Na stołach (ustawionych jak w amfiteatrze) nie zabrakło tureckiego wina i rakı (tureckiego alkoholu narodowego, czyli czegoś, co my nazwiemy anyżówka). Rytuał picia jest niespomlikowany aczkolwiek ciekawy. Rakı pije się rozrobione z wodą (zmienia wtedy kolor z przeźroczystego w biały). Przed każdym łykiem należy stuknąć szklanką w stół, tylko pierwszy toast piją wszyscy razem, potem wystarczy tylko stuknąć. Nieodłącznym elementem ceremonii jest meze czyli zestaw zakąsek (np. orzechy, ser feta czy tureckie gołąbki zawinięte w liście winogron), jednak oczywiście najlepszym meze jest rozmowa (tak powie „prawdziwy Turek”).




(tradycyjne tanice podczas "tradycyjnego" Turkish Night)


Następnego dnia rano (zmęczeni poprzednim wieczorem) udaliśmy się do Doliny Ihlara. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze na pokazie sztuki garncarstwa (raczej komercyjne przedstawienie nastawione na turystów). Dolina Ihlara to wielki kanion o długości 15 km i głębokości około 15 metrów. Tu także osiedlili się chrześcijanie, których znakiem obecności są liczne kaplice. Nigdy nie widziałem podobnego kanionu, więc zrobił na mnie bardzo pozywane wrażenie. W Turcji podrabiają wszystko, więc czemu nie podrobić Kolorado?



(rozmyślania w kanionie)



(Dolina Ihlara)

W drodze powrotnej do Ankary mijaliśmy także jedyne w Turcji słone jezioro - Tuz Gölü. Niestety nie mieliśmy już czasu, aby się zatrzymać i potwierdzić informacje o słonej wodzie. 


Ogólnie po zwiedzaniu Kapadocji czuję pewien nie dosyt. Nie zobaczyliśmy wszystkich miejsc, a w tych, w których byliśmy mieliśmy bardzo mało czasu, nie spróbowałem także lotu balonem. Jednak po Kapadocji ciężko poruszać się samodzielnie (bez zorganizowanej grupy), gdyż atrakcje są oddalone od siebie a transport publiczny działa słabo, więc jak na pierwszy raz nie było źle, a niedosyty sprawia tylko, że chętnie tam kiedyś wrócę. Oczywiście wstępy do wszystkich miejsc kosztują (znając Turcję nie mało), jednak nas po raz kolejny uratowała MuzeKart.


Kapadocja to niesamowity cud natury, który po prostu trzeba zobaczyć będąc w Turcji!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz