wtorek, 29 listopada 2011

Życie studenta - Ankara`da, Türkiye`de

W tym wpisie postaram się nieco przybliżyć specyfikę życia w Turcji. Będąc tu dość długi okres czasu można się oczywiście przyzwyczaić, jednak nigdy nie będzie "normalnie" ... ale czy to chodzi?

Jestem w Turcji w ramach wymiany studenckiej z programu Erasmus. Moja uczelnia to Ankara Üniversitesi. W raz z Magdą i Moniką - koleżankami z wydziału z Poznania wynajmujemy pokój na ankraskiej burżujskiej dzielnicy Gazi Osman Paşa w bardzo międzynarodowym mieszkaniu (Polacy, Niemcy, Francuz i Turcy).

Przez cały październik uczęszczam na intensywny kurs tureckiego. Codziennie od 9 do 13. Mój dzień zaczyna się więc ok. 7:30. Mieszkam w piwnicy, co akurat w Ankarze nie dziwi, ponieważ domu położone są na zboczach i z jednej strony mają okna z pięknym widokiem, a z drugiej ściany. Mi akurat przypadł widok na wspaniałą, kolorową, wykładaną kafelkami ścianę. Z racji tego faktu do pokoju nigdy nie dociera światło dzienne. Ma to fatalne konsekwencje ponieważ nic nie zachęca do wstania z łóżka, więc w nim po prostu zostaje (oczywiście jeżeli tylko mogę).

 (widok z okna - super nie?)

Kiedy już uda mi się podnieść czeka mnie około 40 minutowa wycieczka autobusem. Nie polecam. W Ankarze zawsze są korki. Obojętnie czy to 8 rano, 1 po południu czy 9 wieczorem. Podobno jest to spowodowane tym, że Turcy upodobali sobie ulicę, którą przejeżdża nasz autobus jako miejsce lansu. Ogólnie na ulicach jest bardzo dużo nowych i dobrych samochodów, wynika to z tego, że dla Turka najważniejszy jest właśnie samochód i posłuszna żona. Wracając do tematu autobusów. W Ankarze nie ma czegoś takiego jak bilet miesięczny, a jeden przejazd kosztuje 1,30 TL. Generuje to straszne koszty. Są także dwa rodzaje autobusów, jedne, które nazywamy: "na kartę" - przy wejściu do autobusu należy skasować uprzednio zakupiony bilet w postaci karty na np. 5, 10 lub 20 przejazdów. Można się na nim przesiadać bez kasowania na wszystkie inne autobusy na kartę i metro w ciągu 70 minut; drugi typ to: "pieniążek" czyli w środku siedzi facet na specjalnie przygotowanym stanowisku (ksywa: krupier) i sprzedaje bilety. Obowiązuje on tylko w tym autobusie, którym został kupiony. Ogólnie Turcy zawsze kupują lub kasują bilet i próbują stawać w kolejce na przystanku (tak jak w Anglii, można wejść tylko pierwszymi drzwiami), jednak jak podjedża pojazd cały wysiłek idzie na marne i ludzie pchają się niemołosiernie.


Zajęcia z tureckiego odbywają się przy głównym puncie miasta – Kizlay. Nie ma tam nic porywającego, ale jednak jest bombowo (to tu najczęściej w Turcji są jakieś zamachy). Kurs jest prowadzony dość specyficznie – bez użycia jakiegokolwiek języka oprócz tureckiego. W efekcie nauczycielki tracą masę czasu na kalambury, ale mimo wszystko jest ciekawie. Na kursie jest bardzo duży przekrój narodowości – ludzie z Palestyny, Iraku, Korei, Malezji, Włoch i oczywiście Polski.  

(Türkçe öğreciyorum)

Ogólnie w Turcji jest bardzo silna polska Erasmusowa społeczność. Nawet w małych miejscowościach, które mają słabej jakości uniwersytety są grupy polskie. Tu kilka moich uwag. Jeżeli chodzi o wymianę w Turcji należy kierować swoją uwagę tylko na duże miasta – Stambuł, Ankarę i Izmir. Tu jest europejsko i … imprezy w klubach nie kończą się o 23. Jeżeli wybierze się jakieś konserwatywne miasto nie ma mowy o kupieniu alkoholu po 23 czy np. o zobaczeniu kobiety na ulicy po zachodzie Słońca.


O 13 kończy się nasz kurs. Więc ruszamy w stronę naszego wydziału – Nauk Politycznych - podobno najlepszego w Turcji. Na początku się cieszyłem, ale po dłuższym czasie zauważyłem, że każdy Turek mówi, że to co jego to najlepsze. To tyczy się również sklepów. W Turcji nie zajdziesz na półkach dań gotowych czy dużego wyboru nabiału. Tu w marketach królują owoce i warzywa (ładnie wyeksponowane, świeże – zupełnie odwrotnie niż w Polsce), herbata i słodycze (pożerają ich nieziemskie ilości, chyba dlatego, że są naprawdę smaczne). Mięsa (oczywiście nie ma mowy o wieprzowinie) i nabiału jest jak na lekarstwo w porównaniu to polskich sklepów. Wszystkie produkty są made in Turkey. Zagranicznych marek prawie nie ma. Ogólnie Turcy są dość konserwatywni, jeżeli chodzi o jedzenie – kebaby są na każdym kroku (nie mają nic wspólnego z polskimi) i to właściwie na tyle. Tylko w lepszych restauracjach serwuje się coś innego, ale oczywiście bez szału: jakiś makaron i pizza i sałatka to już dużo.  Co ciekawe, tu bardziej popularny jest Burger King niż Mc Donald`s.

(przystawka przed kebapem, a popijam typowy napój czyli Ayran - rozwodniony jogurt)

Przed pierwszymi i jedynymi w dniu zajęciami rozpoczynającymi się o 14 idziemy jeszcze na obiad za 1,5 TL czyli mniej niż 3 PLN. Oczywiście jakość nie powala, ale dostajemy obiad złożony z zupy (bez niczego, smakuje jak woda z przyprawą), drugiego dania (np. suchy makaron lub ryż i jakiś kawalątek mięsa) i deseru (np. kawałek słodkiego jak miód z miodem ciasta). Jako lunch w sam raz. Zajęcia odbywają się po angielsku (jednak mam znajomych, którzy mają je po turecku – jest sens?) i są chyba specjalnie dla nas. Najczęściej jesteśmy we trójkę. Profesorowe bardzo dobrze mówią po angielsku, czasem musimy coś przeczytać na zajęcia, ale najczęściej po prostu sobie luźno dyskutujemy.  Kilka słów o samym wydziale. U nas są kujony a tu … krowy! Symbolem wydziału jest krowa. Obok gabinetu dziekana jest wielka wystawa krów, przed wydziałem jest pomnik uczącej się krowy i znak - uwaga krowy. Jak wytłumaczyła nam nasza mentorka (za chwilę napiszę kto to taki), studenci tego wydziału pracują tak ciężko jak krowy (?).

(kolekcja krów...)

W budynku da się jednak wyczuć bardziej polityczną atmosferę niż na Morasku (tam znajduje się wydział  Nauk Politycznych i Dziennikarstwa w Poznaniu, na którym normalnie studiuję). Co chwilę są jakieś protesty i studenci zbierają o coś podpisy. Czuć coś jeszcze … dym z papierosów. Można palić w budynku,  więc studenci siedzą na ogrodowych krzesłach i palą, palą i palą. Można coś jeszcze, co w Polsce wydaje się nie do pomyślenia. Napić się piwa! „Pyszny” Efes jest dostępny latem na patio. Można także pójść do fryzjera! A nawet oddać buty do szewca! Takie rzeczy to tylko w Turcji. Studenci twierdzą, że muszą się bardzo dużo uczyć … tylko jak sobie o nich rozmawiamy to raczej każdy uważa, że jednak po porostu przesadzają, co w wypadku Turków nie jest żadnym zaskoczeniem. Oczywiście ksero pracuje pełną parą i co ciekawe tu można kupić podrobione książki (czego to nie podrobią?). 

(Ja i Efes - jedyne powszechnie dostępne piwo w Turcji)

Wracam do sprawy mentorów. Są to studenci, który opiekują się Erasmusami. W Turcji ich pomoc jest nieoceniona. Nikt prawie nie mówi po angielsku a biurokracja jest potężna – trzeba np. zarejestrować telefon komórkowy albo zdobyć pozwolenie na pobyt co kosztuje 150 TL! Bez ich pomocy na pewno nie udałoby się tego załatwić.

Po zajęciach próbujemy wrócić do domu. Powrót może zabrać nawet do 1,5 godziny. Ponieważ około 17 cała Ankara zdaje się przemieszczać w tym samym kierunku co my kierunku! Wieczorem przychodzi czas na turecką imprezę. Tu nikogo nie dziwi, że faceci tańczą na stołach, jednak Turcy nie piją tak dużo ani tak często. U nich nie do pomyślenia jest, żeby po imprezie w ogóle ruszyć się z domu na drugi dzień. Na imprezach leci muzyka turecka na przemian z najnowszymi hitami. Z miasta musimy wracać taksówką co wiąże się oczywiście z negocjacjami w sprawie ceny, chociaż są powszechne taksometry i czasem należy upomnieć taksówkarza, żeby go włączyć. Kierowcy nie używają GPS`ów, więc dobrze jest znać chociaż okolice naszego mieszkania.

(Ankarskie taksówki czyli I feel safe in New York City)

Życie Erasmusa w Turcji nie jest łatwe, gdyż  nikt nie mówi po angielsku, a turecki jest niepodobny do niczego, jednak ludzie są bardzo pomocni i wycieczki po Turcji rekompensują brak polskiej kiełbasy, pasztetu, twarożku, piwka i wódeczki.

(Student, Polak - zawsze przygotowany!)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz